Kto by pomyślał, że powrót do domu będzie tak piękny… Welcome Montenegro – Kaniony, Durmitor.
Rano przysmażyło nas słońce, szybkie wstawanie… bo zapomniałam dodać, że jedynym mankamentem tego campingu jest niewielka liczba drzew i cienia tutaj jak na lekarstwo. Planujemy jednak szybki wyjazd, więc śniadanko, zbieramy obóz, ubieramy się w ciuchy… odpalamy moto i… moja 650-ka nie odpala… znowu wyładowany akumulator…
Odpalamy motocykl przykładając akumulator do akumulatora i w drogę. Znowu stres, bowiem przez pierwsze 30 km przygaszają mi wszelkie światełka – akumulator ponownie się nie ładuje. Tankowanie na włączonym silniku, granica z Czarnogórą na włączonym silniku i HURA, po kilku kilometrach za granicą zaczął ładować. UFF.
Jedziemy przez Podgoricę na KOLASIN wzdłuż rzeki Moraca – widoki przepiękne.
Następnie obraliśmy kierunek DURMIOR – nagła zmiana krajobrazów – pogoda akcentowała nam krajobraz.
I kiedy myślałam, że piękniej już być nie może wjechaliśmy w DURMITOR. Jeżeli są miejsca na ziemi, którymi można się bezgranicznie zachwycić to z pewnością to miejsce znajduje się dokładnie TUTAJ:
Ciężko jest mi opisać słowami te uczucie, które mi tutaj towarzyszyło…
Jedno jest pewne: WRÓCĘ tu z PRZYJEMNOŚCIĄ.
Każdy motocyklista powinien tu zawitać i przejechać przez SIODŁO DURMITORU. Polecam z pełną odpowiedzialnością.
Ach… gdybym miała więcej czasu zostałabym tutaj dłużej. No nic… trzeba wracać -> kierunek granica z Bośnią, już się ściemnia -> rozglądamy się za campingiem.
Mijamy granicę z Czarnogórą i widzimy znak na camping GRAB -> SUPER -> już tylko 8,5 km. Za granicą zjeżdżamy z asfaltu i dość stromo szutrem w dół. W międzyczasie zrobiło się ciemno -> po drodze mijamy jakiś camping -> gość mówi, że poleca GRAB, bo lepsze warunki ( tych nie bardzo widać bo wszędzie ciemno) -> znaki pokazują już tylko 2,2 km. Cholera jak tam nic nie będzie to i tak nie wracam -> coraz stromiej w dół, coraz więcej większych luźnych kamieni, a po lewej stronie przepaść.
Dojeżdżamy -> jest ciemno, ale klimat nie do opisania. Recepcja zaskoczona „co tu do cholery robią motocykliści ? ” – okazuje się, że dość rzadko zjeżdżają tu motocykle 🙂 Po pokonanej drodze nie jestem zaskoczona 😉
Czysty przypadek, ale to właśnie przypadki sprawiają, że nagle znajdujesz się w miejscach zaczarowanych.
Camping kosztuje nas 7,5 EUR ( 2 os. + 1 namiot)
stać już nas tylko na małe piwo -> na kolację kasy zabrakło. Dosłownie zero gotówki 😉
TAK, TAK – jest tu nawet knajpka, wystarczy po schodach zejść nad rzekę, a tam mnóstwo ludzi zakręconych na puncie raftingu i innych ekstremalnych sportów wodnych, do których też jesteśmy mocno zachęcani i w zasadzie CZEMU NIE… tylko dlaczego mamy już tak mało czasu, a wakacje trwają tak krótko ???
Dzisiaj już po raz kolejny zadaję sobie to pytanie i choć to już 14 dzień naszej podróży, ciągle odkrywamy wciąż to nowe możliwości, poznajemy kolejnych fantastycznych ludzi -> te wakacje mogłyby trwać wiecznie 🙂
Hmmm… tylko w jakim kraju my jesteśmy? Przekroczyliśmy co prawda granicę z Czarnogórą… ale Bośni i Harcegowiny jeszcze nie było… Pierwsze skojarzenie – BEZCŁÓWKA – w końcu jesteśmy pomiędzy granicami -> niestety piwo nie jest tanie… powiedziałabym nawet, że nadzwyczaj drogie 🙁
Dowiadujemy się, że rzeka nad którą jesteśmy PIVA oddziela Czarnogórę od Bośni i Harcegowiny, spotykamy ekipę Polaków, którzy projektują i produkują pontony do raftingu i są tu aby je testować i moglibyśmy siedzieć w knajpie godzinami, tym bardziej, że szykowała się impreza, ale głód doskwiera, a w kieszeni już żadnej gotówki – musimy odpalić kuchenkę 😉
Co nam jeszcze zostało ? Makaron i słoik pulpetów – hmm… jak myślisz jeszcze są dobre?
Niebo pełne gwiazd i MNIAM – WYŚMIENITA kolacja – PULPETY z MAKARONEM (o dziwo były jeszcze dobre) 😉
Fajnie przypomnieć sobie te piękne miejsca. Super !