← DZIEŃ 6          DZIEŃ 8 →

 Wąwóz BICAZ i jego atrakcje 😉

I dziś zaczynamy rozdział pt. RUMUNIA.

Po Ukrainie spragnieni byliśmy zakrętów, widoków i z ogromnym uśmiechem na buziach witaliśmy pierwsze górki jakie pojawiły się na Rumunii.

Dzisiaj nie zrobiliśmy zbyt wielu kilometrów: Generalnie postanowiliśmy przejechać wąwóz BICAZ.

I… dla porównania wrzucam fotki z wąwozu BICAZ w niedzielę…. ↓

 

A tu wydanie wąwozu BICAZ  w poniedziałek rano ↓

 

Nie będę pisała, znajdź różnice…
Mamy nawet nowe powiedzonko, gdy ktoś zalezie już nam za skórę:
„… a niech on się znajdzie w wąwozie Bicaz w niedzielę.” 😉

Miejsce bardzo ładne, skałki robią wrażenie, są i te upragnione zakręty, ale omijajcie te miejsce w NIEDZIELĘ !

Co mnie zdziwiło, że trasa wąwozu BICAZ jest króciutka, nawet nie 10 min. / oczywiście w niedzielę trwa ona z 2 h, ale umówmy się →  ja o tej niedzieli w tym miejscu chciałabym zapomnieć 😉

Nie będę też ukrywać, że  podjęłam tu dziś chyba nie do końca przemyślaną decyzję…

Zaraz za wąwozem BICAZ stwierdziliśmy, że czas znaleźć jakiś camping. I tak w poszukiwaniu campingu zapuściłam się za Artkiem w jakieś wąskie uliczki z luźnymi kamieniami, ale nie to jest ważne.

Artek nagle wszedł w ciasny zakręt, wjazd na jakiś camping → ja poszłam za szybko, ale spoko… do momentu gdy zobaczyłam nagle zaparkowane auto i zakręt trzeba było mocniej zacieśnić → stwierdziłam – nie zmieszczę się → znalazłam alternatywę → widzę trawę i dość głęboki rów, ale widzę też miejsce, gdzie ten rów jest płytszy → spoko dam radę → i pojechałam na pewniaka.

Jak się okazało –  rów w tym miejscu wcale nie był płytki, było to jedynie złudzenie  przykrytą trawą → trudno → biorę na klatę → gaz →  i gdy wyszłam już przednim kołem z tego rowu, sądząc, że opanowałam sytuację, tylne koło mi ujechało i jak długa, bezwiednie runęłam w ten głęboki rów uderzając głową o kamień.

Podniosłam się oszołomiona, otrzepałam, Artek pomógł mi wyciągnąć motocykl ( co nie było wcale takie łatwe), rozejrzałam się i usłyszałam pytanie Artura:
„…i co ? chyba Ci się tu nie podoba ?” – NO nie podoba 😉

Żeby nie było, że tylko ja wpadam na takie pomysły to Artur jak się potem przyznał, też chciał tamtędy przejechać, ale stwierdził, że za głęboko. Jak potem zobaczył, że pojechałam i że wyszłam przednim kołem, był w szoku. No ale ostatecznie nie udało mi się 😉

Co najgorsze, zaraz po wyjechaniu z tego campingu poczułam, że boli mnie lewa ręka  i po ściągnięciu kurtki okazało się, że jest spuchnięta.
Cholera – byłam zła na siebie, bo nawet gdy podejmuję jakieś wyzwanie i nawet jak nie wszystko się uda – spadam zawsze na te przysłowiowe CZTERY ŁAPY. A tu tak trochę kontuzyjnie.

Za chwilę zaraz za Lacu Rosu zjechaliśmy na  Camping  po lewej stronie.

Koszt: 20 lei rumuńskich (10 lei / 1 os.)
Dużo miejsca, toalety prawie pierwsza klasa,  brak ciepłej wody, ale jest ciepło.

Ręka do lodowatego strumyka i szybka analiza, czy w razie większej kontuzji mamy ubezpieczenie ?  I my, którzy  ubezpieczenie podróżne mamy zawsze, tym razem o nim po prostu zapomnieliśmy…
… nie martwimy się na zapas – złamania na pewno nie ma, a że głowa boli → to pewnie z tych emocji 😉

Tak czy inaczej wieczorek udał nam się fantastycznie, miejscówa naprawdę urokliwa.

←  Dziś na obiad danie polskie 😉

Brak zasięgu trochę nas martwił, bo kontakt z dzieciakami był niemożliwy, a wiedzieliśmy, że na tapecie są jakieś bójki i ostatnią rozmowę jaką mieliśmy z naszym 9 letnim synem to:

– „… mamo to naprawdę nie moja wina…, z nim się nie da rozmawiać…”
– „… a ten przystanek to jest daleko ? … bo może ja bym wrócił wcześniej z tego obozu…”
Włos nam się zjeżył na głowie, bo jakby nie patrzeć  dzieliło nas z 1000 km…

  

Wieczór umila nam wielka rumuńska rodzina składająca się z 3 pokoleń obozująca na tym samym campingu.

Głośna muzyka, tańce, okrzyki I LOVE ROMANIA i ognisko na 5 metrów do góry.
Najcudowniejsza była w tym wszystkim BABCIA, tak na oko 90 lat… która z lasu targała prawie całe drzewa i nie ma w tym krzty przesady 😉

Ciężko było zasnąć, ale patrząc na tą rodzinkę uśmiechaliśmy się od ucha do ucha. Zatyczki do uszu i śpimy.

I jeszcze jedno – gwóźdź ukraiński, który zostawiliśmy sobie na pamiątkę,  znalazł swoje miejsce 😉
Powiem więcej… służy on już bez żadnych dodatkowych modyfikacji do DZIŚ 🙂

← DZIEŃ 6          DZIEŃ 8 →