← DZIEŃ 12          DZIEŃ 14-15

Budzimy się, a w zasadzie budzi nas jak co rano Dziun – typ porannego ptaszka, który krzątając się budzi wszystkich pozostałych 😉
Wstajemy i pijąc kawę obserwujemy porozrzucany po polu kukurydzy ekwipunek wyprawowy Karsona 😉

Na pierwszym planie widzimy 12-voltowy akumulator samochodowy… tak… dokładnie ten, którego zawartość  dzień wcześniej wylała się do kufra centralnego Karsona… 😉
Próbujemy zagadać Karsona… co się właściwie stało… temat nadal ciężki…

…ale Karsonowi widać powoli odpuszcza… ciężko przyznać się do porażki, ale po prostu niedokręcone były korki w akumulatorze, po ostatnim ładowaniu… do tego ciężki teren, jakaś gleba i elektrolity wypełniły kufer… nie drążymy… to Karson z Basią muszą przełknąć straty… 

Śniadanko, poranna toaleta… i nagle… gdy tak bardzo potrzebowałam spokoju i intymności… prawdopodobnie właściciel pola kukurydzy przyłapał mnie na DWÓJCE… szlag… wymachiwał rękoma, krzyczał coś w nieznanym mi języku… do dnia dzisiejszego nie wiem, o co mu chodziło… dobrze, że pomiędzy nami była rzeczka… ale i tak ” przesrane…” 😉 

Od tej pory mieliśmy obserwatora, który zza krzaków na kucaka, obserwował co się dzieje… chociaż nie… był moment kiedy aż wstał – kiedy Basia się przebierała w motocyklowe ciuchy… niezręczna sytuacja… ale co zrobić… 😉

Ruszamy w dalszą drogę.

Dzisiejszy dzień był pełen jazdy, ale ciężko nie było – powiedziałabym nawet, że lajtowy, fajny dzień.

Z ciekawostek – jadąc drogą SH100 zaczynamy mijać znacznie ładniejsze jak na tutejsze warunki wioski.
Praktycznie przez cały czas jedziemy drogą szutrową – wjechaliśmy w pewnym momencie w strefę gdzie coraz intensywniej unosił się mocny zapach… coś  w stylu przepalonego oleju przekładniowego, a jego intensywność wciąż rosła i rosła.

Coraz mocnej otwieraliśmy oczy, gdy powoli docierało do nas, że znajdujemy się na złożach ropy.

Gdzieniegdzie pracowały zardzewiałe pompy, a w zasadzie jedna na kilka wokół. W rowie jak trafnie zauważył Dziun stał mazut, czyli taka oleista ciecz.  Przejeżdżając przez mostek z niby rzeczką, zamiast wody płynęła czarna ropa i ten wszechobecny mocny zapach.

Wszystko stare, ale nadal funkcjonowało.

Eleganckie samochody i panowie, którzy dziwnie nam się przyglądali. 
Nie zatrzymywaliśmy się więc, jechaliśmy obserwując z zaciekawieniem nasze odkrycie. Nie spodziewaliśmy się tutaj takiej atrakcji.

Dojeżdżamy w końcu do jedynego tu mostu, przez który możemy przekroczyć rzekę.
I wyjeżdżając już na SH4 – asfaltem pomykamy dalej.

Wymiana akumulatorów z wiadomych względów stała się coraz częstsza – chłopaki doszli do takiej perfekcji, że normalnie jak w FORMULE 1 

PIT STOP trwał 5 min. i 75 sek. aby ruszyć dalej 😉
A, że od czasu trzeba było kogoś popchać – to już standard 😉 

Przecież nie zawsze człowiek pamięta, aby nie wyłączać motocykla, po założeniu padniętego akumulatora 😉

Nikt się jednak nie stresuje, Karson już dokładnie wie kiedy nadchodzi koniec / Artur dokładnie wie kiedy ma być w gotowości. Nic dodać, nic ująć 🙂 Zakurzeni, ale szczęśliwi  posuwamy się do przodu, uważając na łażące żółwie 😉

 

Jedziemy w zasadzie wzdłuż rzeki, korci nas, aby wskoczyć do tej wody i nie bylibyśmy oczywiście sobą, gdybyśmy tego nie zrobili 😉 Zresztą mijając tak cudowne miejsce jak to  ↓ – nie można się oprzeć 🙂

Woda tutaj jest tak przejrzysta – jest tak pięknie, że aż boli w oczy 😉
a że czasami przepłynie obok ciebie pełny pampers…. hmm… no to już taki lokalny folklor 😉

Bawiliśmy się jak dzieci / skoki na bombę, skoki synchroniczne, uciekanie przed wspomnianym już pampersem… 🙂

Strasznie fajny moment, ale czas jechać dalej – w planie mamy dojazd do campingu nad jeziorem Ochryd po stronie Albańskiej, na którym czekali już na nas Robert z Martusią. Po drodze jakaś kawka… 

I po południu potykamy się z Martą i Robim w Pogradec, gdzie wesołym krokiem przemierzamy przez miasto 🙂
Co prawda zaliczamy tylko jakieś tam zakupy na dzisiejszy wieczór, ale wszyscy w maksymalnie dobrych humorach 🙂

 

W porównaniu do naszych czystych i świeżutkich przyjaciół wyglądamy nieco mniej atrakcyjnie, ale do tej pory jakoś tego nie zauważaliśmy.

Kontrasty są bez sensu… 😉

Wsiadamy na koń i szlakiem Roberta ruszamy na camping.
2 lata temu byłam nad jeziorem Ochrydzkim, co prawda po stronie macedońskiej, ale nie spodziewałam się jakiś specjalnych warunków… powiedzmy sobie szczerze, byłam gotowa na najgorsze. ..

Jakim zaskoczeniem było, gdy camping wynaleziony przez Roberta i Martuśkę okazał się jednym z najfajniejszych campingów, na jakich byłam. Camping Beach ERLIN (lokalizacja – kliknij) ↓   Po prostu WOW – z czystym sumieniem mogę polecić.

Wieczorek spędzamy już wszyscy wspólnie przy stoliku z Decathlonu 😉

Wyciągnęłam swój notatnik… co nie często się zdarza i pytam wszystkich „co pisać”  ?

Słyszę… ” PISZ :

I tu uwaga cytuję to co mam zapisane w zeszycie:

Alkohol się leje… 😉 I jak to zwykle bywa… wspominamy dzień, który zaczął się wschodem słońca na wyciętym polu kukurydzy…. 😉

Tak… wstajemy brudni…
otrzepujemy się jak pionierzy przemierzający dziką prerię Ameryki północnej…

…odsuwając zamek namiotu, spostrzegamy same badyle ściętej kukurydzy… Karson zrywa się jak SPRINTER na 100 metrów, po drodze łapiąc naczynia i biegnie do potoku przez pole kukurydzy, aby je umyć… po krótkiej chwili na zmywaku wrócił do obozowiska, gdzie przygotował kawę dla wszystkich uczestników tej wyprawy…” 😉

Czytam te zapiski i powiem jedno – kreatywność ekipy jest nie do zdarcia…

Monika: ” Karson wróćmy do tego akumulatora – co napisać ? ”
Karson: ” PISZ:  Nie oszukujmy się… Karson ma już swoje lata… nie dokręcił korków… ”  😉

Generalnie jak co wieczór są jaja… śmiechu co nie miara… ale tym razem nie tylko…
wieczór zakończył się dość nietypowo…
…każdy rozszedł się do swoich namiotów co niektórzy z nietęgimi minami… w tym ja…

Mało co mnie rusza… tym bardziej, że swoją jazdę traktuję z przymrużeniem oka, ale tego wieczoru zabolało… kiedy kumpel, którego znasz nie od dziś… obserwujesz jego rozwój… kibicujesz…  publicznie zaczyna Ci wypominać jakieś potknięcie, dotyczące sytuacji na drodze jakby ciesząc się niezmiernie z Twojej sytuacyjnej słabości… i widząc nasz  niesmak i głosy, aby odpuścił… brnie w to, coraz mocniej i mocniej…
Że K…. CO ? Nie ładnie jest podnosić sobie EGO, kosztem koleżanki 😉

Rzadko mi się zdarza, ale tym razem nie wytrzymałam, kilka niecenzuralnych słów poszło w eter i tyle… wyszłam…
dyskusja trwała nadal… padały mocne słowa… i fajny wieczór zamienił się w ciężką atmosferę…

No nic… bywa i tak… nikt nie powiedział, że będzie łatwo  😉 

DOBRANOC.

← DZIEŃ 12          DZIEŃ 14-15 →