← DZIEŃ 16 DZIEŃ 18 / KONIEC →
Jakim zdziwieniem było, gdy pewien głodny desperat – wyciągnął z rana te wczorajsze zamrożone lody i oznajmił nam wszystkim, że dzisiaj są SUPER 🙂 Generalnie nikt w to nie wierzył – na pewno robi sobie jaja… ale wyglądał jakby naprawdę mu smakowało… hmmm ?
Okazało się, że te lody, to nie były lody, tylko zamrożony TORT. Kto zamraża torty ?
Razem z Basią byłyśmy pewne, że z zamrażarki wyciągamy lody, a potem przełykając chyba każdy miał w głowie, że coś nie tak jest z datą przydatności 😉
Także do kawy mieliśmy dzisiaj z rana naprawdę pyszny DESER 😉
Boże… co by świat zrobił bez desperatów… 😉
Ośrodek campingowy fajny / przyjemny – baseny nas kuszą, a chłopaków to już w ogóle… ale po pierwsze jest dosyć chłodno, a po drugie czas nagli.
Także dość szybko zbieramy manatki i z samego rana o 10:00 jesteśmy gotowi do drogi 😉
Dziś typowy dzień przelotowy. Oczywiście omijamy bardzo główne drogi / jedziemy jak lubimy, ale generalnie do przodu 😉
Wracamy do domu 🙂
Nocujemy na Campingu w Serbii Kamp Toma ( kliknij lokalizację).
Trafiliśmy tutaj znowu klikając w nawigacji – pokaż najbliższy camping i szczerze powiedziawszy STRZAŁ w 10 – i nie mam tu na myśli luksusów, bo te w skali od 1 do 10 wypadają może na 2 😉 → ale ten klimat…
Znajdujemy się na polu, będącym po Serbskiej stronie granicy z Rumunią, a granicą oddzielającą te 2 kraje jest rzeka Dunaj.
Jest po prostu pięknie. Nikogo tu nie ma oprócz parki Niemców – żadnej obsługi, łazienka i bar zamknięte na klucz i nawet zastanawialiśmy się, czy nie upieką nam się opłaty, ale nie… takie rzeczy się nie zdarzają 😉
Wieczorkiem podjechał na pole właściciel – skasował chyba po 5 EUR za głowę, dał klucz do kibelka i do elektryki → co by tak naładować samochodowy akumulator Karsona i migiem odjechał.
I chociaż wieczór do którego trwały przygotowania zapowiadał się wspaniale… kolacja ze ściepek tego co każdy miał jeszcze w kufrach, a było tego już naprawdę bardzo niewiele – brzmi przecież wspaniale 😉
w związku z czym każdy liczył po trochu na to, że Arturowi uda się coś jeszcze do tego złowić…
…atmosfera dla mnie i dla Artura diametralnie się zmieniła…
…dostaliśmy telefon od sąsiada, na którego zawsze można liczyć w opiece nad naszymi zwierzakami, że nasz leciwy najukochańszy na świecie PSIUR – zaniemógł…
i chociaż interwencja i zaangażowanie wszystkich (za co ogromnie dziękuję najwspanialszemu zespołowi pod słońcem Przychodnia Weterynaryjna Omniwet lek. wet. Aleksander Tabacki, a w szczególności Magdzie i Marzence) była natychmiastowa… nie wyglądało to najlepiej… nasza Luna odchodziła…
Spędziła z nami 12 cudownych lat, wychowywała się i psociła razem się z naszymi dzieciakami, była zawsze.
I chociaż szlag mnie trafiał co roku, że wykopuje zasadzone przeze mnie kwiatki w ogródku, a Artura, że non stop coś wynosi z garażu – KOCHALIŚMY jĄ OKRUTNIE – nie mogła w takiej chwili być sama ( bez nas).
Być może nie każdy nas w tej chwili zrozumie, ale inaczej nie mogliśmy postąpić
– postanowiliśmy, że jutro skoro świt wsiadamy na motocykle i pędzimy do domu ją pożegnać, zostało nam niecałe 1000 km.
Pozostała część ekipy na spokojnie wróci już do domu bez nas.
Na pamiątkę wklejam jej zdjęcie – to był nasz cudowny PRZYJACIEL.
Dodaj komentarz