Dziś w planie dojazd do Albanii, nad jezioro Szkoderskie – plan się uda, nie będę Was trzymać w napięciu 😉
…ale niespodzianki Was nie ominą… na zachętę dodam, że dziś pierwsze spięcie, tak wiem…na to czekacie, bo to niemożliwe, aby tyle osób razem w podróży od czasu do czasu nie rzuciło solidnym mięsem… to nie byłoby wiarygodne… 😉
i usterka jednego z nas…
Poranek wilgotny i to bardzo, jak to w górach nad rzeką, ale nikt nie marudzi, każdy budzi się skoro świt o 8:00, aby wyjechać jak najprędzej i jak zawsze wychodzi nam to o 10:00 – w tym temacie to praktycznie tryb constans – tak wychodzi nasz tryb wakacyjny, niezależnie od tego o której wstajemy i o której chodzimy spać, a z tym bywa już różnie 😉
Każdy leniwie – grunt to kawka, herbatka, śniadanko…
Ale nie Ania – Ania od rana biega. Jestem pod wrażeniem.
Ania lubi SPORT, ale to ostatni dzień kiedy Ania biega o poranku. Ania za chwilę stwierdza, że człowiek tak się przez cały dzień umęczy, że bieganie na czas tych wakacji to jednak głupi pomysł 😉
O Ani jeszcze wspomnę, bo to pierwsze wakacje Ani w podróży motocyklowej, pomimo tego, że Janek ( mąż) jeździ na motocyklach od hohoho… i z wyprzedzeniem zaznaczam, że te hohoho to nie jest wypominanie wieku… 😉 – podkreślam doświadczenie.
Ruszamy w drogę – jest strasznie gorąco, a przed nami Mostar – na zwiedzanie nikt nie ma ochoty ( większość z nas już tam była) także odpuszczamy, tym bardziej, że okrutne korki nie zachęcają. Wyobraźcie sobie, że jadąc wolno w tych korkach znużona i znudzona niechcący odkręciłam głupia gaz… myślałam, że nie opanuję… Janek jadący za mną był przekonany, że mi się przysnęło i że z tego nie wyjdę… ale ale ufff… udało się 😉 Od tamtej pory już mi się nie nudziło 😉
Dzień pełen jazdy – naprawdę fajnej jazdy, pomimo tego, że to kolejny dzień przelotowy, aż do momentu kiedy jeszcze w Czarnogórze zbaczamy z głównej drogi P11 na drogę P23. Nie… na początku jest SUPER – fajne widoki, zakręty, wąska droga, także skupienie na 100 %
ale wiadomo po 2 h takiej drogi i całym dniu jazdy w upale – radość już nie ta… zmęczenie udziela się każdemu.
← Nawet Krowy zaczynają przybierać dziwne proporcje… 😉
Powoli współpodróżnicy, ukradkiem uruchamiają swoje nawigacje, nie dowierzając, że prowadzący także chciałby już dojechać na miejsce.
A skąd te niedowierzanie ? Każdy z nas Artura zna, Artur lubi jeździć, Artura niekoniecznie interesuje cel, Artur lubi dużo jeździć i lubi jak jest trudno, a najlepiej jak nie ma kompletnie żadnej cywilizacji – Artur jak nie ma drogi na mapie – to narysuje 😉
I chociaż mając taką ekipę za sobą Artur myśli o Wszystkich – zwątpienie współtowarzyszy się pojawiło.
W tym miejscu muszę jeszcze dodać, bo to nie jest bez znaczenia, że na którymś z postojów – Tiger Karsona nie odpala → od tego czasu odpalają go na pych – na tę chwilę nie wiadomo co jest – chłopaki mając pewne przypuszczenia odłączają żarówki i teraz najważniejsze to dojechać jak najszybciej na miejsce → daleko nie mamy, ale przed nami jeszcze granica z Albanią.
Nawigacje poszły ruch… i w zasadzie dobrze, bo nawigacja prowadzącego nagle umiera. Problem polega jednak na tym, że każdemu nawigacja pokazuje inną drogę…
Krótkie konsultacje i decydujemy, że jedziemy wszyscy za Karsonem, któremu właśnie udało się odpalić z górki i ruszyliśmy zaraz za nim aby nie spuszczać go z oczu. Robi za mną i dalej reszta.
W pewnym momencie zaczynam zwalniać, bo nie widzę ekipy z tyłu i daję znać Arturowi. Zwalniamy, ale nie zawracamy, aby nie zostawiać Karsona samego z kłopotem → nieudane połączenie od Roberta → martwimy się co jest → Robert wysyła SMS-a, że widzimy się na wlocie w PODGORICY.
Że co ? Nie umiemy dodzwonić się do nikogo.
No nic → pędzimy za Karsonem, który niczego nie jest świadomy → teraz ma inne zmartwienie, już na głównej drodze w kierunku Albanii.
Zatrzymujmy się na pierwszej stacji benzynowej na wlocie w Podgoricy tuż przy głównej drodze i czekamy na resztę.
Próbujemy się dodzwonić do kogokolwiek, ale bezskutecznie. Nagle tel. od Dziuna – z pytaniem gdzie jesteśmy i jak jechać. Na pytanie o resztę mówi, że nie wie gdzie są – pojechali inaczej. Że co ?
Po 10 min. dojeżdża i Dziun – Janka i Roberta nadal nie widać. Martwimy się już solidnie.
Po następnych 15 min dojeżdżają, Uffff… ale pierwsza „WYMIANA ZDAŃ” Artura z Robertem mięsista była… oj mięsista. Ciśnienie podniesione mieli wszyscy, każdy z innego powodu.
Także pierwsza spina zaliczona – nie będę pisała, że ostatnia… straciłabym czytelników… 😉
Okazało się, że ruszyli za nami, ale w pewnym momencie mieli rozwidlenie drogi – nie wiedzieli jak jechać, stąd decyzja, aby wrócić na miejsce postoju i pojechać jak pokazywała im nawigacja.
Jak w tym wszystkim umiejscowić Dziuna to do tej pory nie rozszyfrowaliśmy 😉
Grunt, że jesteśmy już wszyscy razem i ruszamy na Albanię.
Karsona umieściliśmy po środku – bez świateł, z czołówką przyklejoną power-tapem trzymał się blisko chłopaków, tym bardziej, że na miejsce dojechaliśmy już zupełnie po ciemku.
Pierwsze co to ogarnięcie miejscówki naszego pobytu, na następne kilka dni – rzuciliśmy motocykle i do knajpy. Tłok jak cholera i za chwilę zamykają… NIEEE…. mimo wszystko przygotowano dla nas wszystko co zamówiliśmy na wynos, talerze mamy zostawić przed restauracją, przenieśliśmy się na plażę i z dziką przyjemnością zajadaliśmy i zapijaliśmy co było. Mieliśmy w nosie rozkładanie namiotów – śpiworki, leżaczki i nocleg na plaży.
Dziś już DOBRANOC.
Dodaj komentarz